fbpx

Rozwód roku

Ślub Kate Midleton i Williama Windsora był Ślubem Roku. Ba, Ślubem Dekady. Globalnie. Polski sport doczekał się Rozwodu, pardon, Rozstania Roku. Maja Włoszczowska i Andrzej Piątek zakończyli współpracę. Szczegółów nie znamy, ale przynajmniej w mediach wygląda to nie najgorzej. Tyle dobrze.

Dziwny zbieg okoliczności.  Raptem tydzień temu rozmawiałem z koleżanką o tym, że Maja Włoszczowska jest prawdopodobnie najsłabszą mistrzynią świata od lat, jeśli nie w ogóle. Na poparcie tego miałem w pamięci, że wszystkie Mistrzynie Świata regularnie walczyły w Pucharze Świata. Tymczasem rzut oka w tabele przypomina, że kariera jednej z najbardziej utytułowanych zawodniczek w historii mtb od mistrzostwa świata właśnie się zaczęła. Mowa tu o Margaricie Fullanie, która wygrywając w 1999r w szwedzkim Are (tam, gdzie po złoto wśród juniorek sięgnęła Anna Szafraniec) odniosła pierwszy znaczący sukces i dopiero od tego czasu na dobre zadomowiła się w światowej czołówce.

Fakt jest faktem, że Maja Włoszczowska od swojego pierwszego medalu MŚ wśród seniorek w 2004r (tak tak, to już siedem długich lat) zdobyła indywidualnie dwa srebrne, dwa brązowe i jeden złoty, dokładając do nich srebro olimpijskie, natomiast w klasyfikacji generalnej Pucharu nigdy się nie liczyła a pojedynczą eliminację wygrała tylko raz w sumie dwa razy. Tymczasem dla porównania Sabine Spitz, Gunn-Rita Dahle, Alison Dunlap, Alison Sydor, Laurence Leboucher i Irina Kalenteva stawały na podium klasyfikacji łącznej Pucharu jeszcze przed złotym medalem MŚ a niektóre z nich łączyły świetny sezon zwieńczony zdobyciem tęczowej koszulki z równoczesnym triumfem w Pucharze. Wyjątkiem jest Barbara Blatter, która dla odmiany nigdy nie stała indywidualnie na podium mistrzostw, za to dwa razy zwyciężyła w Pucharze Świata.

Co jest istotne, to fakt, że nasza zawodniczka jest ciągle młoda. Tak, chociaż dla wielu kibiców ściga się niemal ?od zawsze?, to ma raptem 28 lat. Jak na dyscyplinę, którą uprawia to nadal mało. Jeśli nie uda jej się wygrać na Igrzyskach w Londynie, ma jeszcze przed sobą Rio de Janeiro. W końcu to jeden start na cztery lata. Każdego może dopaść ?pech? a wygrana tam, choć prestiżowa nie świadczy o tym, że ktoś jest najlepszym zawodnikiem na świecie. Przynajmniej nie w dyscyplinie, której idea w formie wyczynowej zaczęła się od Pucharu Świata a Mistrzostwa Świata rozgrywane są co roku. Równie dobrze Maja może mieć już największe sukcesy za sobą (mimo pewnych braków, jej portfolio jest już zaiste imponujące) jak i z drugiej strony ma na tyle dużo czasu, by stać się najbardziej utytułowaną kolarką górską w historii. Dla odmiany może też w pewnym momencie stwierdzić, że ma to wszystko gdzieś i zostać księgową lub zrobić doktorat z jakiejś egzotycznej całki, wszak i na to ?ma papiery?. Jej kariera, jej wybór.

Gdy Maja po zdobyciu olimpijskiego srebra zaczęła firmować swoim nazwiskiem wyścig w Jeleniej Górze, wiosną 2009r rozmawiałem z Andrzejem Piątkiem. Tak jak w kilku innych, wcześniejszych wywiadach i z nim i z Mają pytałem o Puchar Świata. Odpowiedział wtedy prosto. To nie jest nasz priorytet. Kryteria są jasne. Kadra narodowa dostaje finansowanie związane z imprezami mistrzowskimi: Europy i Świata. To tam ma być wynik, więc to do nich zawodniczki są przygotowywane. Co ważne, schemat ten od lat się sprawdza. Seniorki, juniorki oraz sztafeta to licząca się siła w mtb, stając na starcie zaliczana do grona faworytów walczących o medale. Zawsze. I bardzo często cel ten wypełniająca. Trener mówił sensownie i przekonywająco. Tyle, że w sumie nie wiedziałem, czy wypowiada się jako trener Mai Włoszczowskiej, Trener Kadry czy Menadżer grupy CCC.

Trudno mówić o kwestiach, które zapewne są skomplikowane a do których zwykły śmiertelnik nie ma dostępu. Relacje na linii utytułowany zawodnik ? utytułowany trener często bywają skomplikowane. A do tego dochodzi ?polskie piekiełko?. Bo jak nazwać sytuację, w której sportsmenka, która swoim wynikiem ratuje posadę prezesa krajowego komitetu olimpijskiego, jest młoda, wykształcona, elokwentna, od lat przywozi medale z najważniejszych imprez i de facto swoim nazwiskiem firmuje zarówno grupę zawodową jak i kadrę traci wsparcie finansowe po największym sukcesie w karierze (odejście firmy Wedel i marki Halls po olimpijskim srebrze z Pekinu)? Jak poradzić sobie z sytuacją, gdy trener kadry narodowej jest równocześnie jej menadżerem i łączy tę posadę z takimi samymi funkcjami w grupie zawodowej, która z kadrą jest niemal tożsama? Wreszcie w tle znajduje się upadający i zadłużony związek, który traci sponsora (BGŻ) w zamian pozyskując (co cenne) mecenasa od lat zaangażowanego w kolarstwo (CCC), ale będącego równocześnie sponsorem tejże grupy zawodowej.  Wpomniany upadający związek, choć zajmuje się animowaniem dyscypliny, która od zarania jest zawodowa, posiada do wszystkiego tego etos centralnego szkolenia w imię uzyskania wyników na kluczowych imprezach, bo tylko to gwarantuje finansowanie z ministerstwa.

Postać Trenera Kadry w sporcie, który jest zawodowy, jest więc co najmniej dziwna. Kto wymieni z nazwiska trenera Gunn-Rity Dahle, Juliena Absalona, Alison Sydor? Zwłaszcza tego, który prowadził ich do mistrzowskich medali. Kto trenuje Sylwestra Szmyda? Kto układa plany Contadorowi? Są zawodowcami, są rozliczani z wyników, z pracy, jaką wykonują. Ewidentny i do tego znany tandem kolarz ? trener w ostatnich latach był jeden. Jan Ullrich ? Rudy Pavenage. Obaj panowie bardzo utalentowani, utytułowani a ich współpraca układała się znakomicie. Tyle, że Ullrich miał za sobą doświadczenie enerdowskiej szkoły sportowej, które wpłynęło na całą jego karierę i potrzebował Mentora.

Dlaczego więc, skoro Związek cały czas balansuje na skraju bankructwa i ciężką pracą nowego prezesa ratuje majątek przed wierzycielami koniecznie musi koordynować poczynania dorosłych i utytułowanych zawodników reprezentujących barwy grup zawodowych? Brzmi jak pomysł reformy służby zdrowia opartej na idei Kas Chorych. Kasy, owszem, były, ale nie Chorych a same były chore.

Może wystarczy, by Trener był tam, gdzie faktycznie może trenować. To nie jest odkrywcze, takie pomysły padały już wielokrotnie. Ale skoro mamy dyscyplinę indywidualną, szkolmy zawodników do młodzieżowca włącznie. I tam ich finansujmy z budżetu. Zawodowców z kolei niech powołuje na kluczowe imprezy selekcjoner na podstawie minimów lub kwalifikacji. Spełniasz -> my finansujemy, jedziesz, walczysz, zarabiasz dla nas punkty a dla siebie szansę na dobry kontrakt. Nie spełniasz -> nie jedziesz. A kasę, którą mieliśmy wydać, wydajemy na juniorów. Co zrobić aby spełnić kryteria? Jeździć w klubie, który ci to zorganizuje lub załatwić sprawę indywidualnie. Proste. Przejrzyste. Profesjonalne. Ciekawe, czy do zrealizowania w tym kraju.

Pozostaje jeszcze pytanie o przyszłość pozostałych zawodniczek, skoro cały system pełny był skomplikowanych i delikatnych powiązań. Ale odpowiedź na to pewnie zajmie więcej czasu niż pobieżne spojrzenie na aktualną sytuację.


Opublikowano

w

,

przez