fbpx

Pasożyt

Il parasito. Pasożyt. Zdumiewał swoimi atakami w górach. Miał przed sobą niezwykłą karierę. Teraz wszyscy zastanawiają się, czy nie jest szalony. Jego historia przypomina historię innego cudownego dziecka zawodowego kolarstwa – Franka Vandenbroucke. Ricardo Ricco. Przy jego historii bledną dokonania najsławniejszych dopingowiczów ostatnich lat.

Zeznania tych, z którymi Ricco ścigał się za młodu przynoszą informacje, że Włoch „brał” już jako junior. Gdy zaczynał zawodową karierę – pierwszy kontrakt podpisał gdy miał 23 lata – uzyskał od UCI zaświadczenie o naturalnie podwyższonym poziomie hematokrytu. Wystawiono je na podstawie wieloletniej historii badań krwi, znając jego zwyczaje można przypuszczać, że mogły być sfabrykowane. Dzięki glejtowi z Agile, Ricco przez kolejne lata mógł bez większego stresu utrzymywać swoje krwinki w pełnej gotowości do walki.

Lata 2007 – 2008 należały do niego. W coraz pasywniej jeżdżącym peletonie jadowite ataki „Cobry” (jak sam siebie ochrzcił) zjednywały mu respekt kibiców i budziły szczerą nienawiść rywali. Ricco bowiem, nie tylko cieszył się z wygranych, ale i publicznie szydził z pokonanych. Podczas prezentacji Tour de France 2008, mając w żyłach hit sezonu, EPO trzeciej generacji (kto wątpi, że zostało sprawdzone kilka tygodni wcześniej podczas Giro d’Italia, na którym stawiał czoła Contadorowi?) jego poza mówiła wszystkim wprost: „Jestem najlepszy, nic mi nie zrobicie. Mam was zwyczajnie w dupie”. Jakże musiał być zdziwiony, gdy po szóstym etapie wyleciał z wyścigu a jego ekipa wkrótce potem się rozpadła. Czar prysł. Niepokonany, niezwyciężony i – w swoim mniemaniu – uwielbiany Ricardo Ricco stoczył się w otchłań. W rewanżu za aroganckie traktowanie, na włoskiego kolarza posypały się gromy ze strony rywali z peletonu. Mark Cavendish wprost nazwał go „Pasożytem”.

W międzyczasie jego dziewczyna i matka dziecka, Vania Rossi (ścigająca się w przełajach) również wpadała na CERA, na co nasz uroczy bohater stwierdził, że nie może tolerować takiego zachowania i w imię swojego nowego wizerunku zostawił. Trudno stwierdzić kogo wsypał, ale jego dyskwalifikacja została skrócona o cztery miesiące i powrócił w barwach ekipy Ceramica Flaminia. Następnie kontrakt szybko rozwiązał by przenieść się do Vacansolei, jako nowa broń holenderskiej ekipy. Pech chciał, że razem z nich do grupy dołączył Ezequiel Mosquera, który za zasługi we Vuelta Espana został zawieszony do wyjaśnienia sprawy użycia przez niego HES, środka maskującego przyjęcie EPO z zewnątrz, więc Włoch został jedynym potencjalnym liderem na etapówki. Po kilku niezłych wynikach w sezonie 2010 Ricco rozpoczął przygotowania do tegorocznego Giro d’Italia. Wybitnie górska trasa miała mu pasować, w związku z czym podwoił wysiłki i wkrótce potem trafił do szpitala z ostrą niewydolnością nerek. Wstrząsany konwulsjami przyznał się lekarzom, że zapaść nastąpiła na skutek transfuzji krwi, którą radośnie przechowywał w lodówce, zapewne między słoikami pesto a natką pietruszki.

Gdyby tego było mało, wykpił się ze sprawy twierdząc, że mamrotał bez sensu w gorączce i nie można jego słów brać na poważnie. Znalazł kolejną drużynę (choć dla kolarza, który chciał podbijać wielkie toury jazda w trzeciodywizyjnej ekipie z Chorwacji to niczym zesłanie na Syberię) a gdy ze względów zdrowotnych federacja zawiesiła jego licencję, dołączył się do wyścigu dla amatorów by rozprowadzić adeptów kolarstwa na finiszu.

Częstotliwość, z jaką zmienia wizerunek, podejmuje decyzje dotyczące życia osobistego i zawodowego, ekstremalna arogancja nawet w sytuacji otarcia się o śmierć. Trudno się dziwić, że Ricco powoli zaczyna być brany nie za chama a za szaleńca. Niewyjaśnione motywy jego działań przywodzą na myśl Vandnbroucke’a, który po spektakularnych sukcesach za młodu większą część kariery poniewierał się po drugoligowych drużynach a jego hobby stało się rozwiązywanie kontraktów i doprowadzanie dyrektorów sportowych do rozpaczy. Po drodze miał za sobą ośrodku odwykowe, depresję, próbę samobójczą i oskarżenie o zastraszanie żony bronią palną. Nie mogąc legalnie startować również brał udział w wyścigach dla amatorów, a swoją obecność zaznaczył z jeszcze większym przytupem niż „Il Parastio”, startując z podrabianą licencją na nazwisko „Francesco del Ponte” (tłumaczenie jego nazwiska na włoski) i wklejonym zdjęciem Toma Boonena.

Ricardo Ricco jest ciągle młody. Jeśli nie wpadnie po raz kolejny, może się jeszcze trochę pościgać. Gdyby był ułożony i cierpliwy jak choćby Danilo di Luca, mógłby za rok – dwa wrócić do dobrej drużyny, zarobić niezłe pieniądze a kto wie, nawet coś wygrać. Chyba nikt nie wierzy, że tak się jednak stanie. Choć deklarował, że chce być barmanem, wygląda na to, że nie może żyć bez kolarstwa, które jest dla niego równie napędzające siły życiowe co destrukcyjne. Czego pozostaje mu więc życzyć? Tylko tego, żeby przetrwał.

Tradycyjne już post scriptum. W zeszłą sobotę dystans Mini na amatorskiej szosowej imprezie „Maraton Liczyrzepa” w Jeleniej Górze wygrał Kacper Szczepaniak. Przełajowy wicemistrz świata orlików z Taboru stara się utrzymywać dyspozycję w trakcie czteroletniej dyskwalifikacji, której termin mija w pierwszej połowie 2014 roku. Trudno odbierać mu prawo do kolejnej szansy, zwłaszcza, że kara, którą odbywa jest zgodna z przepisami. Po czasie pokuty może równie dobrze przyjść pora na mocne postanowienie poprawy i odkupienie win. Pytanie tylko, jak sprawę widzi po pierwsze organizator – raczej nie wpływa to pozytywnie na jego PR a także pokonani przez samego zainteresowanego amatorzy. Wszak dystans Mini na imprezie dla zawodników bez licencji dedykowany jest dla początkujących lub mocno odstających od kolarskiego wieku produkcyjnego.


Opublikowano

w

,

przez