fbpx

Taka piękna porażka.

Nie ma nic bardziej fascynującego niż porażka 100% faworyta. Fabian Cancellara będąc najsilniejszym zawodnikiem, w popisowy sposób przegrał Ronde van Vlaandereen oddając na finiszu zwycięstwo Nickowi Nuyensowi. Szwajcar nadmiernie pewny swoich sił, wielokrotnie prowokowany przez rywali nie dał rady kolarzom, którzy w przedstartowych rankingach stawiani byli najwyżej w roli czarnego konia.

W pierwszą sobotę kwietnia oglądałem prawdziwe święto sportu. Nie dość, że przy trasie zgromadzonych było około miliona widzów – to prawdziwy fenomen, którego zazdrościć mogą inne dyscypliny – to jeszcze zawodnicy dostarczyli fanom niespotykanych w ostatnich latach wrażeń. Na 40km przed metą Fabian Cancellara dał się sprowokować głównemu rywalowi. Tom Boonen, czy to w imię zespołowej taktyki (miał z przodu pomocnika – jokera, Sylvaina Chavanella) czy też własnych interesów („kasował” odjazd klubowego kolegi) przyspieszył zmuszając lidera teamu Leopard do kontry. Sam nie wytrzymał, Szwajcar pojechał do przodu a gdy dogonił prowadzącego stawkę Francuza a przewaga nad peletonem szybko osiągnęła minutę, byłem przekonany, że będzie dokładnie tak jak rok temu. Tyle tylko, że w grupie zasadniczej można było zaobserwować niespotykaną determinację, aby tym razem nie oddać Cancellarze zwycięstwa. Zawodnicy BMC, Quick Stepu i Omega Pharma (gdy tylko dociągnęli do peletonu wracającego po defekcie Gilberta) dawali z siebie wszystko i na słynnym Murze doścignęli uciekinierów.

Obrońca tytułu, choć umordowany – wszak jechał przeciwko wszystkim pozostałym faworytom – nie poddawał się. Resztkami sił atakował na płaskim kilka kilometrów przed metą, czym tak naprawdę wygrał miejsce na podium. W walce „na kreskę” brakło mu ostatecznie sił. Przegrał z Nuyensem, jadącym przez większość wyścigu w cieniu największych herosów oraz bohaterem dnia, Chavanellem.

W całej tej historii jest kilka faktów godnych wyróżnienia. Po pierwsze, Fabian Cancellara był absolutnie najmocniejszym kolarzem tego dnia. Przegrał, bo wyjątkowo zmobilizowani byli jego rywale. Rzadkość, ponieważ często w ostatnich latach peleton uginał się pod ciężarem dyspozycji numeru jeden. Po drugie, jak zawsze perfekcyjną taktykę obrał Quick Step, tyle, że Boonen był za słaby w konfrontacji 1:1 z Cancellarą a Chavanell zbyt mało pewny siebie by zrobić to, co Devolder w latach ubiegłych. Po trzecie wreszcie drugi rok z rzędu wygrał zawodnik prowadzony przez Bjarne Riisa,
choć ten teoretycznie nie dysponował karetą asów jak to było w latach ubiegłych.

Sam Riis ekstazie po zwycięstwie Nuyensa omal nie rozbił teamowego samochodu, co można było zobaczyć na żywo, gdyż przekaz telewizyjny zrobił kolejny krok w podniesieniu atrakcyjności relacjonowania kolarstwa. Kamery w samochodach dyrektorów sportowych kluczowych ekip podniosły poziom emocji (gdy Cancellara uciekł można się było m.in. dowiedzieć, że wiarę w zwycięstwo straciło kierownictwo ekipy Sky) ale stały się też argumentem przeciw zakazowi łączności radiowej. Mimo kontaktu menadżerów z kolarzami widowisko nie straciło na jakości. Wystarczyło, że ci byli dostatecznie zmotywowani do walki.

Choć fizyczna przewaga, jaką Fabian Canellara ma nad swoimi rywalami – ścisłą czołówką specjalistów wyścigów klasycznych – pozostawia sporo wątpliwości, przebieg „Flandryjskiej Piękności” sprawił, że pierwszy raz od lat czekam z niecierpliwością na Paryż – Roubaix. I mimo pewnej słabości podczas RVV kibicuję Boonenowi.


Opublikowano

w

przez