fbpx

Dlaczego skreślamy Toma Boonena (i inne gwiazdy sportu)?

Życie wybitnego kolarz po trzydziestce musi być bardzo ciężkie. Mając na swoim koncie niemal wszystko, co było w zasięgu możliwości i będąc u ich szczytu trzeba nadal walczyć z coraz to nowymi rywalami. I choć spokojnie można by położyć się na katafalku i myśleć o śmierci, a przynajmniej o końcu kariery, lukratywny kontrakt, wierni fani oraz rządni newsów dziennikarze ciągle chcą więcej.

Po rewelacyjnym sezonie 2005, kiedy wygrał dookoła Flandrii, Paryż ? Roubaix oraz mistrzostwo świata Tom Boonen (wówczas dwudziestopięciolatek) zapowiedział, że chce się ścigać do trzydziestki. Od tamtej pory jeszcze raz wygrał Flandrię, dwa razy Paryż- Roubaix, zieloną koszulkę najlepszego sprintera Tour de France, mistrzostwo swojego kraju oraz wiele pomniejszych triumfów. Po tegorocznej wiośnie wyścigów klasycznych, a w zasadzie jeszcze w trakcie jej trwania (gdy odpadał po defekcie z walki o zwycięstwo w ?Piekle Północy) jest raczej stawiany po stronie przegranych. Jest to o tyle ciekawe, że na swoim koncie zapiał wygraną w prestiżowym Gandawa-Wewelgem a we Flandrii był czwarty. Biorąc pod uwagę, że w sezon wchodził niepewny dyspozycji a jego start w Mediolan-Sanremo nie był wcale pewny, można to uznać za sukces.

Obiektywy kamer, aparatów oraz twitterowe konta skierowane były na innych. Cancellara, Gilbert, Hushovt, nawet preferujący specyficzny styl jazdy Pozzato przykuwali uwagę mediów i rozbudzali emocje fanów. Tymczasem Boonen nie dość, że jest już praktycznie rozliczony z sezonu, wszak wygrał istotny wiosenny wyścig, to jeszcze w RVV decydował o obliczu rywalizacji, sprowokował głównego faworyta ? Fabiana Canellarę do przedwczesnej akcji a w Roubaix w słynnym lasku Arenberg (gdzie wyścig przegrał już niejeden as) miał po prostu pecha.

Co więcej, jeśli ominą go kontuzje lub problemy osobiste może być kluczową postacią jesiennych mistrzostw świata w Kopenhadze. Jesienią zazwyczaj jest w dobrej formie, budując dyspozycję podczas hiszpańskiej Vuelty. Aby sięgnąć po drugą tęczową koszulkę, musi dostać trochę spokoju. Stawka jest wielka, ponieważ zrównałby się z Paolo Bettinim, uznawanym za króla klasyków ostatniej dekady a także w pewnym sensie z Johanem Musseuwem, którego jest w belgijskim peletonie następcą. Tyle tylko, że choć z pozoru radosny, Tom Boonen jest postacią dość kruchą. Trudno stwierdzić, czy winna jest temu presja sponsorów, mediów czy kibiców, ale po spektakularnych sukcesach osiągniętych w młodym wieku, gdy pojawiła się pewna stagnacja, Belg zaczął mieć problemy. Zawieszenie za zażywanie kokainy (chociaż ?rekreacyjne? a nie zmierzające do poprawy wyników sportowych), problemy z alkoholem, szybka jazda samochodem? na myśl przychodzą problemy tragicznie zmarłego ?złotego dziecka? flamandzkiego kolarstwa, Franka Vandenbrucke?a.

Całe szczęście, Boonen żyje w nieco innej epoce a do tego cała jego kariera związana jest z jednym dyrektorem sportowym. Swoją drogą, póki Patric Lefevre, menadżer grupy Quick Step cieszył się dobry zdrowiem i bardziej aktywnie niż teraz zarządzał swoją ekipą, kariera ?Tornado Toma? błyskotliwie się rozwiała. Gdy, nie tak przecież wiekowy (Lefevre w tym roku obchodził 56. Urodziny) szef Boonena podupadł na zdrowiu, kariera jego podopiecznego faktycznie nieco przygasła. Z drugiej strony Flamandczyk jest kolarzem, który raczej realizował kilka wyznaczonych celów w sezonie niż odnosił seryjne zwycięstwa. I choć w zeszłym sezonie nie wygrał zbyt wiele a w tym ma na koncie wygraną ?tylko? w semi-klasyku potrafi sprawy rozegrać tak, by zapewnić sobie kontrakt na kolejny sezon. Sęk w tym, że choć zapewne może osiągnąć jeszcze wiele – wiosenne wyścigi jednodniowe preferują kolarzy mogących pochwalić się sporym doświadczeniem, pojawia pytanie, czy kolejne lata w zawodowym peletonie są tym, czego naprawdę chce.


Opublikowano

w

, ,

przez